sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 2


Znowu się obudziłam, Maksa już nie było. Poczułam się na tyle dobrze żeby wstać . Podeszłam do lustra które było postawione po lewej stronie kominka. Gdy tylko do niego podeszłam krzyknęłam. Rozczochrany blondyn jak burza wparował do pokoju.

-Nic ci nie jest? -zapytał.

-Chyba jest. Mam problemy ze wzrokiem.

-Tak, dlaczego tak uważasz?

-Bo ja tak nie wyglądam! Nie mam czarnych włosów, morskich oczu, prostego nosa i nie jestem szczupła!

Chłopak uśmiechnął się i zamyślił. Zapewne nie wspominałam o moim wyglądzie. Kolor moich włosów był nie do określenia, zależał od tego jak padało światło, oczy miałam piwne, nos wyglądał jakby był złamany, na twarzy miałam piegi i nie należałam do najszczuplejszych, a tu co? Stanę przed lustrem i Bumm! Nagle jestem piękna i szczupła.

-Rzeczywiście nie wyglądałaś tak. -posłał w moją stronę jeszcze większy olśniewający uśmiech. -A jednak teraz tak wyglądasz.

-Zechcesz mnie oświecić w jaki sposób?

-Jak tylko wylądowaliście Chejron od razu mnie wezwał. Mówił, że oberwałaś od mantikory, którą zabiłaś. Zrobiłem co w mojej mocy żeby cie wyleczyć ale ten jad, w który te cholerne bestie wyposażyły się ostatnio jest ciężki do usunięcia. Dzięki bogom nasz cztero-kopytny mentor wpadł na pomysł żeby zanurzyć cię w morzu. Jak cię wyciągnęliśmy wyglądałaś już tak.

-Czekaj, czyli mnie okłamałeś?

-W jakim sensie? -byłam zaskoczona zdziwieniem w jego głosie.

-Tym, że to ty uratowałeś mi życie.

Lekko się zaczerwienił. Już otwierał usta żeby coś powiedzieć ale do pokoju wszedł Chejron a za nim jakiś mężczyzna, gdybym spotkała go na ulicy ominęłabym go szerokim łukiem. Był niskiego wzrostu około metra sześćdziesięciu, miał okrągłą twarz z czerwonym nosem, jakby wypił za dużo. Spod koszuli w panterę wystawał duży brzuch.

-Widzę, że nasza pogromczyni mantikor się obudziła -mówiąc to Chejron się uśmiechnął, po czym wskazał na mężczyznę -To jest nasz kierownik obozu Pan...

-Dionizos -powiedziałam. Pan wina skrzywił się.

-Pan D. -powiedział.

-Może pije pan jeszcze dietetyczną cole? -zaraz pożałowałam tych słów, popatrzył na mnie z urażoną miną jednak ona zaraz przerodziła się w złość.

-To jest Maks -powiedział szybko centaur. -Zapewne zdążyłaś go poznać.

-Tak -bogom niech będą dzięki za zmianę tematu.

-Nowa para kochanków w Obozie? -odparł z udawaną słodkością w głosie Pan D.

Maks zrobił się czerwony na twarzy i popatrzył na mnie wzrokiem wyrażającym jedno "litości...". Moja twarz zapewne nie wyglądała lepiej. Czułam dwa piekące rumieńce. Spojrzałam na nowego przyjaciela chcą zapytać "on tak zawsze?" ten tylko nieznacznie przytaknął. Cudownie! Jednak Dionizos to skończony idiota.

-Wyjaśnimy kilka spraw, a później pan Chase oprowadzi cię po obozie, o ile się zgodzi.

-Chejronie nie czekałbym tyle godzin gdybym nie chciał jej oprowadzić.

Powoli jego twarz wracała do naturalnego koloru, moja chyba też.

-Dopóki twój boski rodzic cię nie uzna, zamieszkasz w domku Hermesa -zaczął Chejron.

-Wszystkie twoje rzeczy trzymaj przy sobie i ustaw najlepiej drut kolczasty -dodał z uśmiechem Maks.

-Odrobina ostrożności nie zaszkodzi -zaśmiał się Chejron.

Rozmawialiśmy chyba trzydzieści minut. Dowiedziałam się tego co chyba najważniejsze. Dwa razy w tygodniu rozgrywana jest bitwa o sztandar, zapowiada się ciekawie. W Obozie jest trzynaście domków dla dwunastu olimpijczyków i Hadesa. Razem z Maksem wyszłam z dużego domu. Był to budynek z werandą, miał piwnice, parter i strych. Z zewnątrz był pomalowany na niebiesko. Dopiero teraz uderzył mnie zapach truskawek i malin, mniam... W powietrzu dało wyczuć się coś jeszcze, morze. Ten zapach działał na mnie kojąco. Nigdy nie miałam możliwości wyjazdu nad morze, mama sprytnie się od tego wymigiwała. Zawsze sądziłam, że do sprawa pieniędzy, ale po rozmowie zrozumiałam, że nie chodziło tylko o to. Gdybym pojechała nad morze potwory szybciej mogłyby mnie wyczuć. Przechadzałam się razem z Maksem po obozie wysłuchując różnych ciekawostek i żartów, po niektórych dostawał w nogę albo rękę. Poczułam, że przy tym chłopaku mogę zachowywać się swobodnie i mogę mu zaufać. Doszliśmy do wielkiej sosny przy łuku, który jest wejściem do obozu.

-To sosna Thali -jego głos spoważniał, wzrok się nachmurzył.

 -Thali córki Zeusa, która zginęła w obronie przyjaciół? -zapytałam.

-Nie do końca. Thalia rzeczywiście zginęła w obronie przyjaciół i była córką Zeusa. Nie zabił jej cyklop ani żaden inny potwór.

-Tylko?

-Hera. Zazdrosna stara wiedźma. Myśli, że może mieć Zeusa tylko dla siebie, ale ona jest naiwna.

Przytaknęłam głową. Niecałe pięć sekund po jego słowach z nieba zleciało pawie pióro i upadło między nas. To nie był chyba dobry znak, tym bardziej znak od Hery. Maks wypowiedział kilka przekleństw po staro grecku po czym zwrócił się w moją stronę.

-Przepraszam za mój język -po czym lekko się zarumienił.

-Nie przejmuj się -uśmiechnęłam się rozbawiona - klnę dużo gorzej.

-Podoba mi się to -uśmiechnął się szeroko - nie jesteś jak te od Afrodyty, panie miss świata, piękności i kultury.

Po czym oboje śmiejąc się schodziliśmy po zboczu w kierunku plaży zostawiając daleko za sobą pawie pióro.

-Nie podoba mi się ten "prezent" od pani niebios -powiedziałam będąc przy domku Aresa, z którego dobiegały dziesiątki przekleństw, rozkazów i krzyków.

-Mi też, te jej pawie pióra nigdy niczego dobrego nie przynoszą.

Usiedliśmy na mokrym piasku, wpatrywałam się w horyzont.

-W domkach Hadesa, Zeusa, Posejdona, Hery Artermidy nikt nie mieszka. -powiedział.

-Domek Hery jest honorowy prawda? -przytaknął.

Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo zrobiło się różowo-pomarańczowe, piękny widok.

-Zanim będzie ognisko przedstawię cię twoim tymczasowym współlokatorom.

Wstał otrzepując spodnie z piasku i podał mi rękę. Wstałam. Dopiero teraz dostrzegłam rzemyk, a na nim trzy paciorki.

-Jesteś trzy lata w Obozie?

-Tak, dokładnie wczoraj minął trzeci rok. Teraz chodź, ognisko za niecałą godzinę a ty nie znasz naszych obozowych błaznów. -jego twarz ozdobił wielki, szczery uśmiech.

Pomaszerowaliśmy do domku numer jedenaście.  Jest chyba najstarszym i najbardziej zużytym domkiem w Obozie. Mieszkają tu nie tylko dzieci Hermesa, ale także nie uznani herosi lub dzieci pomniejszych bogów. Domek zawsze jest pełen, a teraz trafiam tu ja.

-Zuza to jest Paweł, grupowy domku Hermesa. Paweł to Zuza, wasza współlokatorka na jakiś czas.

-Cześć myślę, że znajdzie się dla ciebie jakieś wolne miejsce, nie mówię o takich luksusach jak łóżko, no ale... -uśmiechnął się do mnie złodziejskim uśmiechem.

-Ok. My już idziemy, chciałbym przedstawić nową obozowiczkę reszcie.

-Kto by pomyślał, że tak pilnie oprowadzasz nowego herosa po Obozie.

-Zamknij się. -po czym zwiesił głowę. Mogłabym przysiąc, że Maks się zaczerwienił.

-A więc zapraszamy po kolacji dziewczyno Maksa... yyy to znaczy Zuzanno.

Odwrócił się na pięcie i pomaszerował w głąb domku, mrucząc coś pod nosem.

-Nie cierpię go -powiedział Maks.

Wyszliśmy z domku numer jedenaście i pomaszerowaliśmy do domku Apolla. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że jest wykonany ze złota, aż nie mogłam na niego patrzeć. Weszliśmy do środka. Wnętrze nie było nadzwyczajne, kilkanaście łóżek ułożonych obok siebie i panujący wszędzie bałagan.

-Maks? -odezwał się dziewczęcy głos. -To ty?

-Tak -odpowiedział.

Wtedy zza drzwi wyszła blondynka z krótkimi falowanymi włosami i niebieskich oczach.

-To ta dziewczyna, która zabiła mantikorę?

-Tak. Zuzanno to moja siostra a zarazem grupowa domku, Kaja.

-O więc witaj w Obozie Herosów. -podała mi rękę, którą uścisnęłam. -Wiesz co, podziwiam cię. Żeby zaatakować mantikorę trzeba mieć wielką odwagę, tym bardziej zaatakować ją niedługo po tym jak dowiedziałaś się kim jesteś.

-Dzięki. -wykrztusiłam z siebie. Zauważyłam tylko, że ma sześć paciorków na rzemyku.

  Porozmawialiśmy chwilę z Kają. Wydawała się naprawdę miłą osobą. Razem z Maksem wyszłam, ponieważ zabrzmiał dzwonek, który oznaczał, że najwyższa pora na ognisko. Poszliśmy na polanę pod lasem. Wokół palącego się ogniska były ustawione dziesiątki ławek tworząc okrąg. Przy każdej z nich wbity był sztandar ze znakiem każdego domku. Usiedliśmy na jednej z ławek obok czarnego sztandaru z wielką złotą lirą. Za kilka minut zaczęli się schodzić inni obozowicze, jedni siadali  na ławkach Aresa inni na Dionizosa. Na ławkę, którą zajmowałam razem z Maksem dosiadło się kilka osób z jego domku, Kaja wraz z Kubą i Tomkiem usiedli obok nas. Maks przedstawił mnie reszcie swojego rodzeństwa. Większość z nich wyglądało bardzo podobnie do niego, niebieskie oczy, olśniewający uśmiech, idealna opalenizna i blond włosy w różnych odcieniach. Widziałam jak niektórzy z herosów pokazywali mnie palcami i coś szeptali do siebie, nie którzy się uśmiechali. Kiedy wszyscy się zeszli zobaczyłam, że najwięcej herosów zasiada na ławkach Hermesa i Hefajstosa.

Kilka ławek pozostało pustych. Na polanę lekko chwiejnym krokiem wkroczył Pan D. Pstryknął palcami i tuż za nim pojawił się wygodny fotel, pstryknął drugi raz i w ręku pojawiła mu się puszka dietetycznej coli. Tuż za nim na polanę wskoczył Chejron  swojej właściwej formie.

-Herosi! Czas na kolację! Jednak zanim dorwiecie jedzenie, przedstawiam wam Zuzanne. -wskazał na mnie ręką i gestem przywołał do siebie. Podeszłam. -Dopóki nie zostanie uznana będzie mieszkała w domku Hermesa.

-Wątpię Chejronie -odezwała się jedna z córek Aresa.

-Panno Bene, jako nowy obozowicz musi zamieszkać w ...

-Chejronie spójrz do góry.

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 1



Wstaje ciągle oszołomiona wczorajszymi zdarzeniami. Może to co napisze jest dość nieprawdopodobne i nie do uwierzenia, no ale trudno.

Więc może od początku. Nazywam się Zuzanna Choromańska i jestem dzieckiem półkrwi, tak dobrze przeczytałeś, jestem PÓŁKRWI.

Dokładnie wczoraj, dziewiętnastego grudnia skończyłam czternaście lat. Tak nie mylicie się, dziś jest dwudziesty grudzień. Do wczoraj przebywałam jeszcze w swoim domu na południu Polski (gdzie dokładnie to już nie ważne, nie będę zaśmiecać wam umysłu takimi rzeczami). Jak każdego dnia obudziłam się o siódmej rano, żeby iść do szkoły. Wiem, że o czymś śniłam, nie pamiętam dokładnie o czym. Widziałam jakieś drzewo, chyba sosnę zresztą nie wiem, nigdy nie byłam zbyt dobra w rozpoznawaniu drzew, zapamiętałam jednak męski głos pełny miłości i niepokoju, delikatny a zarazem stanowczy. Nie znałam tego głosu powtarzam tylko jedno "Już niedługo dowiesz się kim naprawdę jesteś". Nieznany głos w głowie na dzień dobry, cudowne rozpoczęcie dnia! Była godzina siódma trzydzieści pięć, o tej godzinie powinien jechać autobus, ale jak zwykle był spóźniony. Wybiegłam z domu z torbą na ramieniu i niezapiętą kurtką. Na szczęście zdążyłam. W piątek były jedne z najgorszych lekcji. Historia ale bez mitologii! Czy wspomniałam wcześniej, że uwielbiam mitologie? Chyba nie więc zaczynając od czwartej klasy kiedy to z mitologią zetknęłam się po raz pierwszy po prostu ją pokochałam! Trzeba jednak dodać, że mitologię grecką , za innymi średnio przepadałam. Ostatnia była religia, od tego roku znienawidzona lekcja, a to przez księdza. Był to mężczyzna około pięćdziesiątki z czarnymi włosami przez, które prześwitywała śladowa ilość siwych, oczy miał ciemne jak noc, białek chyba nie posiadał. Od samego początku z nieznanych powodów budził we mnie niepokój, poza tym ten facet się na mnie uwziął! Twierdził, że wszystko co złe jest spowodowane przeze mnie. Pewnego razu oskarżył mnie, że niby wywaliłam jego teczkę przez okno z pierwszego piętra, zdenerwowało mnie to dość mocno, aż pomyślałam że dobrze by było gdyby coś zamknęło mu tą jadaczkę. Kilka sekund później woda z kranu po przeciwległej stronie klasy poleciała w jego stronę, po czym zwaliła go z krzesła i rzeczywiście się zamknął. Później dostałam minus trzydzieści punktów za pobicie nauczyciela do, którego oczywiście nie doszło. Kiedy wczoraj wróciłam do domu już miałam wchodzić i krzyknąć "Cześć!"  jednak coś mnie powstrzymało i kazało cicho wejść.   Wchodząc usłyszałam glos matki i babci rozmawiających ze sobą przy najmniej tak mi się wydawało dopóki nie usłyszałam trzeciego głosu, męskiego głosu. Był to mocny miły głos starszego mężczyzny około pięćdziesiątki. Odważyłam się zerknąć przez szparę w drzwiach. Mama i babcia siedziały w salonie na krzesłach przy stole wpatrzone w mężczyznę siedzącego na wózku przy kanapie (jak on do cholery dostał się po tylu schodach na wózku do mojego domu?!) Już miałam wchodzić do pokoju ale wtedy moja mama się odezwała:

-Chejronie ona jeszcze nie jest gotowa! -mówiła zmartwionym głosem.

-Najwyższa pora aby udała się do obozu, przynajmniej do czasu opanowania walki. Wydaje mi się, że w szkole mają potwora, nie wiem jakiego ale jeden z naszych satyrów to wyczuwa.

Satyrów?! O czym ten facet mówi? Satyr to pół człowiek pół kozioł ale występuje jedynie w mitologii! Jednak postanowiłam odłożyć przemyślenia na później i nadal słuchałam.

-On ma racje - powiedział babcia. -Ona ma wielką moc. Nie dość, że jest dzieckiem wielkiej trójki to w dodatku ma kilku takich przodków jak ona.

-Dokładnie. Muszę dodać, że prawdopodobnie jest osobą, o której mówi przepowiednia.

-Jaka znowu przepowiednia?! O czym ty mówisz?!

-O wielkiej przepowiedni, "Heros, który od bogów najstarszych pochodzi, Osiągnie lat osiemnaście wbrew wszelkiej woli. Świat pogrążony, ujrzy w sny wiecznym bezkresie, Jeden wybór kres życiu herosa przyniesie. Duszę herosa ostrze przeklęte wyżenie, Olimp w perzynie legnie lub zyska zbawienie. " Ta przepowiednia została wypowiedziana lata temu kiedy jeszcze Olimp znajdował się w Stanach Zjednoczonych. Jest jedynym żyjącym dzieckiem,  Zeusa, Hadesa czy Posejdona.

-To nie możliwe. Musi być inne wyjście! Inne dziecko!

-Przykro mi Anno.  Muszę ją zabrać do obozu jak najszybciej.

Mama tylko westchnęła.

-Przyjdź po nią wieczorem, powiemy jej to co najważniejsze, że jej ojcem jest Posejdon, że może mieć władze nad żywiołami, które nie idą w parze.

-Nie wiem jakim cudem ona włada i wodą i ogniem, ale na Styks! To przecież niemożliwe!

-Dobrze wiesz Chejronie, że mamy w rodzinie Hefajstosa, a jego syn miał władze nad, zapewne to odziedziczyła.

-Ale jak? Tacy półbogowie zdarzają się bardzo rzadko, raz na tysiąc lat.

Mężczyzna zwany Chejronem zamyślił się. Dopiero teraz dostrzegłam jego twarz. Oczy miał bystre pełne odwagi i mądrości, brązowe włosy były spięte w kucyk a krótka broda swobodnie opadała, jego twarz pokrywały zmarszczki.

-Dobrze a wiec przyjdę wieczorem. Spakujcie ją.

Mama z babcią przytaknęły niezbyt ochoczo. Wtedy stało się coś czego się nie spodziewałam. Mężczyzna podniósł się na rękach i z wózka dosłownie wyskoczył siwy koński zad. Miałam krzyknąć jednak z moich ust wydostał się tylko cichy jęk. Szybko i cicho zbiegłam do piwnicy ponieważ centaur właśnie wychodził z pokoju. Wymienił jeszcze kilka zdań z mamą i babcią po czym wyszedł. Przeczekałam kilka minut w piwnicy. Wtedy jakieś trybki zaczęły kręcić się w mojej głowie, centaur, satyr, Chejron, Posejdon, no tak to przecież mitologia! Poza tym zastanawiałam się jakim cudem mogę być spokrewniona z Hefajstosem skoro nie mam ręki to maszyn i całej reszty?  Weszłam na górę mówiąc zwykłe "Cześć" i poszłam do siebie odrobić lekcje. Zastanawiałam sie nad słowami mężczyzny i nad tym, że moim ojcem jest Posejdon a nie jak sądziłam przez prawie czternaście lat mężczyzna, który przed tygodniem wyjechał do Anglii do pracy. Wiem, że mnie kocha ale to okłamywanie przez tyle lat?! Do pokoju weszła mama.

-Możemy porozmawiać? Chodź do pokoju.

I poszłam. Mówiła to co najważniejsze, że moim ojcem jest Posejdon, że mam władze nad wodą i ogniem i o tym, iż o godzinie dwudziestej wyjeżdżam nad morze do Obozu Herosów.  Dodatkowo dowiedziałam się, że posiadam w sobie również krew Aresa i Hefajstosa. W sumie nie zaskoczyło mnie to, zawsze lubiłam rywalizacje i nie należałam do najmilszych, nawet języka nie potrafiłam trzymać za zębami tylko przeklinałam jak najęta.

-Po co było tyle kłamstw?

-Dla twojego bezpieczeństwa.

-A co ze szkołą?

-Powiem, że musiałaś na jakiś czas wyjechać. Idź się pakować jest już osiemnasta a Chejron będzie za dwie godziny.

Powlokłam się do pokoju. Skończyłam sie pakować o dziewiętnastej trzydzieści. Równo o dwudziestej rozległ się dzwonek do drzwi. Chejron stał w progu z łukiem i kołczanem założonymi na plecy. Wszedł do środka w swojej pełnej formie. Ubrałam adidasy i kurtkę. Pożegnałam się z rodziną. Kiedy mieliśmy wychodzić Chejron odezwał się:

-Zapomniałem o najważniejszym. Oto twoja broń, na wszelki wypadek.

Po czym wyjął z kieszeni kurtki zwykły długopis wręczając mi go. Zaniemówiłam. Po kilku sekundach głos mi wrócił.

-Mam się bronić długopisem? Czy może podpisywać nim miecze potworów? -powiedziałam poirytowanym głosem.

-To Anasklysmos , zwany również Orkanem. Jeśli zdejmiesz zatyczkę pojawi się idealnie wyważony miecz z niebiańskiego spiżu. Zawsze wróci do twojej kieszeni więc nigdy go nie zgubisz. A teraz w drogę.

Wyszliśmy na chłodne listopadowe powietrze. Zmierzaliśmy w kierunku rzeki.

-Popłyniemy? -zapytałam.

-Nie, tym razem polecimy. -odpowiedział centaur.

Doszliśmy do tylnej bramy podwórka gdzie stał, co było dziwne złoty rydwan zaprzężony, co było jeszcze dziwniejsze w pegaza. Zamurowało mnie. Jednak pegaz odwrócił głowę w naszą stronę o mało nie zemdlałam. Do rydwanu zaprzężony był mój najukochańszy koń ze stajni, w której jeździłam.

-Anubis? -wymamrotałam, pełnym niedowierzania głosem. Koń jedynie zarżał przyjaźnie.

-Szybko rozpoznałaś swojego ulubieńca. -uśmiechnął się Chejron.

-Ale jak? -zapytałam. -Przecież on jest kucem, i nie ma skrzydeł!

-To był efekt Mgły. Tak naprawdę jest pegazem z naszego obozu.

-Stajnia nie zauważy jego zniknięcia?

-Nie, Mgła zadziała skutecznie.

-Jaka znowu Mgła? Taka jak jest opisana w Percy'm  Jacksonie?

-Tak dokładnie taka Mgła. Widzę, że dużo czytasz. Jednak to co przeczytałaś w tych książkach to nie do końca prawda. Percy istniał dwieście lat temu zaraz przed tym jak bogowie przenieśli się tu do Polski. Tak był synem Posejdona ale zginął kiedy miał trzynaście lat na Morzu Potworów. Nie wypełnił wielkiej przepowiedni. Ten Rick Riordan przeniósł akcje do XXI wieku i w dodatku do Stanów. Zmienił historie Percy'ego zmieniając jego los i robiąc z niego bohatera. -wypowiedział to pełnym bólu głosem. -Jednak nie traćmy czasu, wsiadaj.

I wsiadłam. Rydwan miał podgrzewane siedzenia, co było dziwne jednak wyjaśniło się to po kilku minutach lotu. Rydwan udoskonaliły dzieci Hefajstosa kilkoma gadżetami.

Lecieliśmy spokojnie przez około godzinę kiedy nasz rydwan z niewyjaśnionych przyczyn zaczął opadać. Chejron zerwał się zdejmując łuk i nakładając strzałę na cięciwę, ja natomiast wyjęłam długopis, och przepraszam Orkan otrzymany od centaura. Kiedy zdjęłam zatyczkę w mojej dłoni rzeczywiście pojawił się  idealnie wyważony miecz. Kiedy rydwan opadł na ziemię zeszliśmy z niego. Tuż za drzewem po mojej prawej stronie coś się poruszyło.  Zza drzewa wyszła osoba, której spodziewałam się najmniej. To był ksiądz, ale nie do końca. Wyglądał tak samo z dwoma wyjątkami , miał zwykły garnitur, a zamiast ludzkiego tyłu miał ogon, chyba skorpioni zakończony kolcem o długości około trzydziestu centymetrów.

-Mantikora. - wymamrotał Chejron.

-Och cudownie. - wymruczałam pod nosem i przewróciłam oczami.

 W tej samej chwili pocisk z ogona mantikory przeleciał tuż obok mojego ucha. Na szczęście zdążyłam się uchylić. Kiedy Chejron miotał strzałami w mojego byłego nauczyciela ja ruszyłam do ataku. Co mnie do cholery podkusiło?! Nie mam pojęcia. Może ADHD? W każdym razie potworny ksiądz zorientował się w ostatniej chwili, że biegnę na niego z mieczem wymierzonym prosto w jego ogon.

-Nie tak łatwo młoda herosssko.

I w tej właśnie chwili oberwało mi się kolcem w prawy bok. Krzyknęłam z bólu, Jednak nie przerwałam natarcia. Straszliwy ból roztaczał się po całym ciele wysyłając, hmm... truciznę? Władowałam całą złość i ból w te dwa ciosy, pierwsze mantikora oberwała w ogon, sekundę później w serce.

-To nie koniec. Znissszczę cię! -to były jej ostatnie słowa po czym rozsypała się w proch.

Kolejna fala bólu przeszyła moją klatkę piersiową. Chejron złapał mnie w pół kiedy upadałam. Ćmiło mi się przed oczami.

-Masz napij się na razie nektaru i zjedz trochę ambrozji. Za piętnaście minut będziemy w Obozie, tam zajmą się tobą dzieci z domku Apolla.  -podał mi kawałek batonika i napój w butelce.

 Ambrozja smakowała jak piernik a nektar jak gorąca czekolada. Poczułam się odrobinę lepiej. Wziął mnie na ręce, posadził  w rydwanie, sprawdził kilka rzeczy i odlecieliśmy. Kilka minut później poczułam zapach morza.

-Czuje morze.

-To dobrze. -uśmiechnął się. -Za pięć minut będziemy na miejscu.

Poczułam, że lądujemy. Wychyliłam się lekko i zobaczyłam dużą sosnę, taką samą jak w moim śnie, kilka metrów od niej stał łuk z napisem, greckim napisem  "Obóz Herosów". Nie wiedziałam, że rozumie grekę. W końcu zemdlałam.

Obudziłam się  w wielkim salonie ozdobionym najróżniejszymi greckimi rzeczami. O tym jednak kiedy indziej. Z drzwi wyszedł chłopak w wieku około piętnastu lat. Na oko miał ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, rozczochrane blond włosy i niebieskie oczy.

-Cześć jestem Maks. Syn Apolla i właśnie uratowałem ci życie. -uśmiechnął się łobuzersko.

-Dzięki. - zdołałam z siebie wydusić  i ledwo się uśmiechnąć, po czy znowu zasnęłam.